wtorek, 6 października 2015

Dźwięk analogowy - lepszy, bo gorszy

Dlaczego:

a) producenci gramofonów nie porzucili stosowania klasycznych ramion na rzecz tangencjalnych, które eliminują błąd śledzenia do zera, a w konsekwencji zerowe będą też wynikające z tego błędu zniekształcenia?

b ) dlaczego producenci gramofonów nie stosują powszechnie mechanizmów centrujących płyty, które mają niecentryczny zapis? Chodzi o to, że płyta, która nie ma dziurki w środku ma bicie, a ono przekłada się przecież na kołysanie dźwięku.

Dołączona grafika


Przy odczycie, jeśli ustawienie wkładki względem płyty nie jest prawidłowe (dla klasycznego ramienia są tylko dwa punkty, gdzie wkładka jest ustawiona równolegle do promienia, cała reszta jest odczytywana z mniejszym lub większym błędem), zamiast sinusoidy otrzymamy przebieg piłokształtny. Dzieje się to dlatego, że jest dodana druga harmoniczna. Jeśli wierzyć autorowi artykułu, z którego pochodzi grafika, dla maksymalnego błędu śledzenia, który wynosi około 2,5 stopnia, zniekształcenia harmoniczne wyniosą w przybliżeniu 0,1%. No i tu mamy odpowiedź na pytanie z punktu a). Zniekształcenia harmoniczne 0,1% są nie do usłyszenia. Do procenta, który by był możliwy do wychwycenia jeszcze dużo brakuje. Nie dziwi więc, że producenci gramofonów nie podejmują wysiłków i nie produkują ramion tangencjalnych. Nie ma sensu, nikt nie usłyszy różnicy.

W ten sposób upada mit analogu. Analog nie jest wcale takim ideałem. A i słuch jest na tyle niedoskonały, że druga harmoniczna 0,1% jest kompletnie niesłyszalna

Jeśli chodzi o pływanie dźwięku spowodowane przez niecentryczność zapisu. Obliczono, że kołysanie będzie następujące względem bicia: 1 mm wynosi 0,69%, 2 mm 1,4%, 3 mm 2,1%, 4 mm 2,8%. Człowiek może usłyszeć zmianę wysokości dźwięku, jeśli chodzi o zakres 2-4 kHz, o wartości około 0,7%. Wynika z tego, że bicia płyty 1mm nie usłyszymy, ale już 2mm i większe, powinniśmy.

Okazuje się jednak, że chociaż koncepcja gramofonu, który potrafi wycentrować płytę jest znana od kilku dziesięcioleci, producenci porzucili ją.





Jest całkiem sporo płyt, które mają bicie większe niż milimetr i to jest już kołysanie możliwe do usłyszenia, jednak nikt się tym nie przejmuje. Jako posiadacz gramofonu analogowego i pewnej ilości płyt, w tym wielu krzywych, jakoś nigdy nie udało mi się usłyszeć tego pływania dźwięku, który niewątpliwie występuje. Wspomniane 0,7% kołysania, które człowiek potrafi zauważyć dotyczy testu pojedynczą częstotliwością, która nagle się zmienia. W przypadku muzyki mamy przeważnie dźwięki, często o zmieniającej się częstotliwości, a samo kołysanie narasta i maleje stopniowo i dość wolno. Skoro na płytach raczej nie ma nut, które trwają tyle co pół obrotu płyty, więc trudno to kołysanie wychwycić. Dopiero użycie singla z dużą dziurą ułożonego go maksymalnie krzywo spowoduje słyszalność pływania dźwięku.





Pada kolejny mit dotyczący super czułego słuchu, który z łatwością wychwyci każdą niedoskonałość dźwięku.

I jeszcze magnetofony. Dlaczego tak lubimy brzmienie z taśmy? Ze względu na zjawisko, które się nazywa histereza i zachodzi w taśmie magnetofonowej. Prowadzi ona do kompresji dźwięku. Po nagraniu na taśmę dźwięk traci nieco ze swojej dynamiki i staje się głośniejszy, co przecież tak lubimy. Pomijam zniekształcenia, które dodają smaczku i które wcale nie są odczuwane jako zniekształcenia, ale wzbogacenie brzmienia. To samo dotyczy płyt.

Na czym polega histereza? To zjawisko można opisać porównując taśmę magnetyczną do formowania kształtów w materiale plastycznym, który naciśnięty zachowa nadany kształt, ale też nieco "cofnie się". Zagniatając ciasto na pizzę, które jest nieco gumowate, rozciągnięte trochę się skurczy. Jeśli chodzi o taśmę, cofanie się zapisu jest największe dla najostrzejszych impulsów. Dlatego wszystkie szpilki zostaną złagodzone i mamy sympatyczny taśmowy kompresor, który daje subiektywny wzrost głośności o parę decybeli. Sztuczka dobrze znana inżynierom masteringu.

Czyli magnetofon szpulowy, analogowy jest fajny, bo działa jak kompresor. Pamiętam zapowiedź redaktora Szachowskiego do jakiejś audycji, że tym razem płyty kompaktowe zostaną odtworzone z kopii wykonanej na magnetofonach, co wcale nie oznacza, że jakość będzie gorsza. Dla wielu słuchaczy jakość będzie lepsza.

Tak czy owak mit analogu jako "lepszej" jakości upada. W dźwięku cyfrowym możemy osiągnąć jakość jeszcze "lepszą", bo przecież kompresja może być większa. Jest głośno, jest dobrze.

To co uważamy za jakość najbliższą oryginałowi nie jest najbliższe oryginałowi, ale takie zaledwie robi wrażenie. Dodaj do nagrania cyfrowego harmonicznych, dodaj kompresję naśladującą histerezę taśmy magnetycznej i masz "ciepły i naturalny" dźwięk analogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz