poniedziałek, 31 grudnia 2018

Na marginesie: Podsumowanie roku

Ten rok tradycyjnie był kolejnym pasmem sukcesów na niwie audiofilizmu. Kolejna rzesza konsumentów, którzy nabyli zestawy sprzętu grającego stwierdziło, że kable mają brzmienie, zwłaszcza te cyfrowe, bezpieczniki mają brzmienie, że w ogóle wszystko ma brzmienie, a to dlatego, że audiofile mają wybitny słuch i nie biorą udziału w podwójnie ślepych testach. Ale to nie wszystko. Kolejna rzesza konsumentów nabyła szklane kule do przepowiadania przyszłości oraz różdżki do rzucania zaklęć. Sprzedano kolejne wydania podręczników do rzucania zaklęć i zamawiania uroków. Mnóstwo ludzi wzięło udział w warsztatach magii i czarodziejstwa oraz wróżenia z fusów. I to rzucanie zaklęć jest, wyobraźcie sobie, tak skuteczne, że milion dolarów nagrody dla człowieka, który udowodni, że istnieją zjawiska paranormalne leży nienaruszony i czeka. Ale po co czarodziejowi milion dolarów, jak on weźmie różdżkę i wyczaruje sobie dwa miliony? Albo dwa miliardy? A poza tym coraz więcej ludzi zostało uzdrowionych przez uzdrowicieli. Robi się to na wiele sposobów. Można zajrzeć w szklaną kulę i znaleźć metodę, albo rzucić specjalne zaklęcie różdżką i wyzdrowieć. A jak się wyzdrowieje, pozna z fusów swoją przyszłość i wyczaruje dwa miliony lub dwa miliardy dolarów, to można sobie za nie kupić gramofon analogowy za milion i posłuchać bezpieczników.

poniedziałek, 26 listopada 2018

Podejście do audio jakie miał Tomasz Beksiński

Moim zdaniem Tomasz Beksiński zdecydowanie nie był audiofilem. Dziś przypada rocznica urodzin Tomasza, a ponieważ ktoś się mocno starał o tym przypomnieć, więc ja też coś od siebie dodam.

Tomasz Beksiński, również Zdzisław Beksiński, nie lubił płyt winylowych. Ani jeden, ani drugi nie był zadowolony z jakości oferowanej przez winyle, chociaż ich zastrzeżenia rozkładały się różnie. Tomasz akcentował przede wszystkim to, że płyta analogowa trzeszczy, niszczy się z każdym odtworzeniem i w konsekwencji tego trzeszczy coraz bardziej. W jego audycji występował pewien gość, którego nazwiska nie wymienię, ale wszyscy wiemy o kogo chodzi, mający taki przejściowy okres utraty równowagi polegający na fascynacji płytami analogowymi. Tomasz poruszał temat winylowy w audycjach z udziałem gościa kilkakrotnie i choć nie zdecydował się na wyrażenie zdecydowanej dezaprobaty, to jednak wyartykułował kilka zastrzeżeń. Między innymi rozmawiali o wznowieniach płyt analogowych na kompaktach, kiedy nie udało się zdobyć taśmy matki i płytę wznowiono w oparciu o materiał zgrany z winyla. Tomasz stwierdził, że nie jest to optymalne rozwiązanie, ale przynajmniej trzaski na kompakcie będą już zawsze takie same, więc tyle dobrego, że gorzej już nie będzie. Gość w którejś z audycji w końcu jednak przyznał, że mu przeszło z winylami.

Zdzisław Beksiński był bardzo rozczarowany jakością płyt analogowych w kontekście pogarszania się jakości dźwięku wraz ze zbliżaniem się do końca strony. Okropnie to wypadało według Zdzisława zwłaszcza dla zakończeń oper, a wiemy, że zazwyczaj kończą się one bardzo głośno i że tak się wyrażę, z przytupem. Zdzisław o ile pamiętam sprzedał swoje winyle, bo ich nie miał gdzie trzymać, a pewnie też dlatego, że nie przekonywała go jakość w kontekście klasyki.

Tomasz miał wręcz problem z winylami bo się zdzierają. Kiedyś był gościem Wieczoru Płytowego i przyniósł jakiś winyl, nie pamiętam co to było, i stwierdził, że słuchał go wiele razy, też nie pamiętam dokładnie, ale powiedział chyba, że więcej niż sto razy. Wywołało to pewne zmieszanie u prowadzących program, ale Tomasz uzupełnił to informacją, że słuchał tak z taśmy, bo ma taki sposób, że przegrywa płytę na taśmę i słucha, a jak taśma się zniszczy, to przegrywa na nowo. W ten sposób nawet płyta słuchana kilkaset razy pozostaje w dobrej kondycji.

Zużywanie się nośnika było dla Tomasza Beksińskiego problemem nie tylko w odniesieniu do płyt analogowych, ale także kaset wideo. Jeśli dobrze pamiętam, to miał on po dwie kasety z filmami.

Tomasz często powtarzał, że cieszy się, że wreszcie może posłuchać jakiejś swojej ulubionej muzyki z płyty kompaktowej. Wynika z tego, że cenił walory takiej płyty i jej jakość. Tu dodam po raz kolejny, że kompakt nie ma żadnego, absolutnie żadnego brzmienia, on jest idealnie transparentny dla słuchu, a pod względem pomiarów bliski absolutnej doskonałości, tzn. przede wszystkim idealna charakterystyka i zerowe zniekształcenia. A że kompakty grają okropnie, to już "zawdzięczamy" realizatorom dźwięku, którzy zwłaszcza przy masteringu strasznie się starali, żeby było głośno. I udało im się, bo dynamikę zredukowali do zera. Głośniej już się nie da i gorzej też nie.

Jeśli chodzi o jakość dźwięku w ogóle, to zauważyłem pewien problem. Jeśli dobrze sobie przypominam, to wspominając niejakiego profesora Santiego powiedział, że przerobił mu on wzmacniacz w ten sposób, że wreszcie zaczął grać tak, jak on sobie tego życzył. Oczywiście żaden amator nie jest w stanie poprawić fabrycznego wzmacniacza, więc ten gość mu go po prostu popsuł i zaczął on najprawdopodobniej zniekształcać w zauważalny sposób. Ale dlaczego Beksińskiemu się to podobało, można wytłumaczyć.

Tomasz do pewnego momentu miał sprzęt z PRL-u. A on miał jakość raczej względną i często wnosił spore zniekształcenia. Jeśli się słucha taśm z nagraniami z radia na sprzęcie Unitry, to temu towarzyszy spora ilość zniekształceń. Ci, którzy są wystarczająco starzy, żeby to pamiętać wiedzą, a młodsi mogą się udać do kogoś, kto kolekcjonuje taki sprzęt. Dajmy na to Fonomaster a zwłaszcza Radmor, taki odbiornik radiowy, to miały swe charakterystyczne brzmienie. Jak się w Radmorze włączyło kontur i dodało trochę basu i trochę więcej wysokich tonów, to dźwięk stawał się charakterystycznie blaszany, metalowy i twardy. Ale wszyscy wtedy uważali, że to jest "jakość dźwięku" Hi-Fi, bo przecież taki był napis na obudowie. Myślę więc, że Tomaszowi brakowało zniekształceń i przeróbka wzmacniacza trochę mu ich dodawała i miał brzmienie do którego był przyzwyczajony.

Zresztą do mnie przychodzili kumple i potem między sobą mówili, że u mnie jest mało wysokich tonów, a w domyśle, że słaba jakość. A ja miałem wzmacniacz Trawiata, który grał naprawdę bardzo czysto, a do tego kolumny ze zwykłymi kopułkami, Zg-30-C być może w wersji 8 ohm, ale nie jestem pewien znaczy, że już nie pamiętam. Więc w porównaniu do Radmora z Altusami z tubami, to tych wysokich tonów było mniej, ale i zniekształceń też mniej. Czyli u mnie jakość była tak naprawdę lepsza, ale wszyscy uważali, że gorsza.

I na koniec wracając do Tomasza trzeba dodać, że zwracał on uwagę na to, co rzeczywiście słychać. A było słychać różne zakłócenia w odbiorze radiowym, które potem się nagrywały na taśmę. Więc Tomasz "terroryzował" wszystkich wkoło, kiedy nagrywał audycje, a nadto znalazł jakiś sposób, żeby wyłączać neon. Ale to i inne anegdoty można usłyszeć w nagraniach jego audycji. Z własnej pamięci był tylko fragment o przegrywaniu płyt na taśmy. Wobec powyższego Tomasz Beksiński audiofilem nie był, CBDU.


poniedziałek, 19 listopada 2018

Co to jest normalny sprzęt?

W poprzednim wpisie wspomniałem o tym, że nie podoba mi się pewien typ sprzętu, a taki normalny to już był dawno temu. No to jaki sprzęt nie jest, według mnie, normalny?

1. Odtwarzacz CD z lampami.
2. Przetworniki DAC z lampami.
3. Przetworniki DAC w ogóle jako osobne urządzenia.
4. Gramofony o dziwnej budowie.
5. Kolumny o dziwnej budowie.
6. Wzmacniacze, które mają tak zrobioną regulację głośności, że potencjometr na godzinie 11 skutkuje przesterem.
7. Itd. itp.

Ad. 1 i 2. Lampy w takim sprzęcie to coś w stylu włożenia pieca kaflowego do samochodu w sensie ogrzewania.
Ad. 3. Każdy odtwarzacz, zresztą nawet pierwszy lepszy telefon, ma DAC już tak dobry, że nic dodać, nic ująć.
Ad. 4. Gramofon jest z natury rzeczy duży i nieporęczny. Ale powinien być tak zrobiony, że można go zabrać za jednym razem i przenieść z miejsca na miejsce. Jak składa się z kilku części, to się nie da. A jak to jest gramofon masowy, to trzeba wołać sztangistę, żeby go ruszył z miejsca.
Ad. 5. Tu bym mógł napisać powieść w odcinkach, ale powiedzmy, że dawanie głośników przenoszących zakres ultradźwiękowy, jako osobny przetwornik, jest bezsensem największym.
Ad. 6. Się rozumie ;)

W ogóle sprzęt nienormalny jest nienormalnie drogi. Wzmacniacz droższy niż trzysta dolarów nie ma sensu, bo zrobić coś lepszego już się nie uda. To akurat nie jest moja opinia, ale się z nią zgadzam. Owszem, mogą być drogie wzmacniacze profesjonalne o bardzo dużej mocy itp. ale w domu taki nikomu niepotrzebny. Gramofon za milion tłumaczy się sam przez się.

Są też, jak ktoś na pewnym forum napisał, urządzenia bardzo drogie, ale skonstruowane w sprzeczności z zasadami sztuki inżynierskiej. Tu chodzi o przetworniki z lampami produkowane w bardzo małych ilościach.

W ogóle jeśli ktoś produkuje coś w małych seriach i jest jakimś mikroskopijnym producentem, to jego sprzęt na prawie pewno nie jest normalny i w ogóle nie jest nawet dobry. Ale ceny ma za to księżycowe.

piątek, 16 listopada 2018

Ałdjo Wideło szoł

Właśnie dziś zaczęły się targi sprzętu i nie  tylko sprzętu. Na czerwonym forum nawet są pierwsze zdjęcia z imprezy. Jakoś ludzi tam nie widzę, a ciekawi mnie ilu jest jeszcze zainteresowanych. Chodzi o to ile osób się interesuje sprzętem tak ogólnie, a ile chciałoby te drogie i najdroższe urządzenie kupić. Można by dorzucić jeszcze jedną grupę osób, a mianowicie tych, którzy w te wszystkie opowieści dziwnej treści wierzą.

Ja przykładowo zaliczam się do osób interesujących się sprzętem w takim sensie, że zazwyczaj się denerwuję, bo nie ma nic "normalnego". No nie ma, najczęściej są same dziwolągi. Dla mnie normalny sprzęt to był w latach osiemdziesiątych.

No ale ja się nie liczę. Ważna z mojego, mimo wszystko, punktu widzenia jest liczba ludzi, która mogłaby być zainteresowana w sensie pozytywnym i negatywnym, wyjaśnieniem tej ściemy ze sprzętem grającym. Ile osób mogłaby poruszyć informacja w jaki sposób robiono ich w konia przez tyle lat. Jak by tak zacząć liczyć od 1978 dla równego rachunku... Ile oni ludzi nabrali przez ten czas?

Ale stare przysłowie mówi, że "You can fool all the people some of the time, and some of the people all the time, but you cannot fool all the people all the time."

A czas im powoli się kończy.

niedziela, 11 listopada 2018

The Null Tester czyli kable mamy pozamiatane

Kto jeszcze nie widział, powinien.


Na blogu są teksty dotyczące kabli, ale one opierają się na innym podejściu. W każdym razie konkluzja jest taka sama: kable nie mają brzmienia. W przypadku zerowania sygnału przy pomocy urządzenia, które skonstruował Ethan Winer, siła przekazu jest znacznie większa.

czwartek, 25 października 2018

Kolumny Unitra Tonsil ZG 486; ZG 484

To jest tekst wspominkowy.

Nie jestem jakimś szczególnym fanem kolumn Tonsilu, ale o tych chciałbym napisać kilka zdań. Trafiłem na nie niedawno szukając w internecie czegoś całkiem innego. Dawnymi czasy czyli w latach osiemdziesiątych zobaczyłem je w jakimś sklepie. Pamiętam wrażenie, jakie na mnie wywarły te "czterdziestki". Takie właśnie kolumny, ale już znacznie później miało dwóch moich kumpli.

Trudno mi nawet powiedzieć jak one grały, chociaż mogłem ich czasem posłuchać, ponieważ jeden kumpel grał jakieś taśmy, więc jakość dźwięku nie była zbyt dobra, a drugi z kolei miał je upchane na regale pod samym sufitem, więc chociaż słuchaliśmy radia i płyt, to niewiele z tego dźwięku było słyszalne. Dzisiaj nikt by nie zabunkrował głośników pod sufitem, teraz tak się je montuje raczej tylko w sklepach, zresztą właściwie to w suficie.

W odniesieniu do czasu wizyty w sklepie nie interesowałem się sprzętem grającym w większym stopniu niż taki, że coś trzeba mieć, żeby słuchać muzyki. Byłem na to po prostu za mały. Nie wiedziałem co to jest głośnik wysokotonowy z kopułką, znałem tylko głośniki z membraną stożkową, a w domy były kolumienki ZG 15-C, więc chociaż wiedziałem co to głośnik wysokotonowy, to taki jak był w tych ZG 486 stanowił dla mnie zagadkę. Jak to gra i co w tym gra? Po co jest ten lejek i co tam jest w środku? To bardzo pocieszna musiała być scena, kiedy zaglądałem w te tuby z dziwnym wyrazem twarzy zastanawiając się nad tym niezrozumiałym "dziwolągiem".

Bardzo mi się te kolumny oczywiście podobały, zwłaszcza błyszczące pierścienie. Poza tym wtedy materiały były inne i nowe kolumny dość mocno pachniały. Same kolumny stały dosłownie na wyciągnięcie ręki, więc mogłem się im przyglądać z bliska i poczuć zapach nowości.

Ciekawostką jest to, że można spotkać dwa oznaczenia typu tych kolumn czyli  ZG 486 i ZG 484

Kolumny podobne do tych, no i wszystkie z tej serii, a także podobne do nich Altusy mają bardzo charakterystyczny wygląd, który nadają im ozdobne pierścienie na głośnikach. Zwłaszcza największe kolumny z serii wyglądają bardzo efektownie, zarówno bez maskownic, jak i z nimi. Altusy 140 z założoną maskownicą i z tymi prześwitującymi pierścieniami nawet dzisiaj jeśli chodzi o moje odczucia mają w sobie coś magicznego. Chodzi mi o wygląd, a nie o to jak grają. Zdjęcia nie oddają tego dobrze, może z wyjątkiem tych profesjonalnych, ale te są trudne do znalezienia. Altusy mają charakter w jakimś stopniu kultowy przede wszystkim ze względu na wygląd czyli błyszczące pierścienie, wielkość głośników, rozmiary i wagę.

Z dzisiejszej perspektywy zastanawiające jest, że te kolumny, a właściwie głośniki niskotonowe miały tak małe cewki, tzn. o tak małej średnicy w stosunku zwłaszcza do głośnika 30 cm. Altusy są produkowane do dziś, choć to nie są takie same kolumny, ale może warto sprawdzić, jak z tym jest teraz.

Co do ZG 486 to ciekawi mnie jak by one zagrały dziś dobrze ustawione i w dobrym akustycznie pomieszczeniu. Duży głośnik niskotonowy i częstotliwość podziału 5 kHz nie rokują dobrze. Ale tego się nie dowiemy, bo do dyspozycji ewentualnie są tylko egzemplarze z nowymi albo regenerowanymi głośnikami. W każdym razie nawet dzisiaj prezentują się efektownie. Na zakończenie warto dodać, że w oryginalnej ulotce z tamtych czasów jest podane, że pasmo ich to 45 Hz - 20 kHz. Głośniki wysokotonowe w nich to nie są raczej te z Altusów.

czwartek, 4 października 2018

Aparat słuchowy - często absolutnie konieczny

Dawniej nie przyszłoby mi na myśl, że ktoś głośno nastawia telewizor, radio, albo słucha muzyki z innego powodu niż ten, że tak lubi. Też tak bywa, ale często się zdarza, że ludzie głośno słuchają, bo inaczej nic nie usłyszą. Zresztą większość realizacji wydawnictw fonograficznych brzmi tak, jak brzmi, bo ktoś mający decydujący głos źle słyszał albo zwyczajnie już był głuchy. Ale to osobny temat.

Dość dawno temu zwróciłem uwagę, że telewizor mojego wuja gra kiepsko, bo jego obudowa rezonuje w takt tego, co się wydobywa z głośników. Telewizor był kineskopowy, duży i miał spore głośniki, nie to co teraz. A jednak cały wibrował. Czy rzeczywiście był taki zły pod tym względem? Trudno to stwierdzić, ale wuj z pewnością kiepsko słyszał, więc bardzo głośnym graniem rozklekotał obudowę i głośniki. Cóż, górnik odpalający ładunki do kruszenia urobku narażony jest na wiele niebezpieczeństw i chorób zawodowych. A wtedy chyba nie każdy używał ochraniaczy słuchu, więc przytępione słyszenie nie wzięło się znikąd.

Takich historii każdy może przytoczyć wiele. Ale czasy się zmieniły i jest niestety znacznie gorzej. Nie dla tych co są częściowo głusi, bo im to nie przeszkadza, ale gorzej się żyje tym, co coś jeszcze słyszą. Problemy są dwa. Loudness War i wynikający z tego okropny sposób realizacji dźwięku. W dzisiejszych czasach ktoś mający w miarę nieuszkodzony słuch nie jest w stanie wytrzymać słuchania radia i oglądania telewizji, a głośnego, to nie jest w stanie znieść już w ogóle. Drugi problem jest taki, że coraz więcej ludzi ma kino domowe czy zestawy stereo o dużej mocy. Jak kiedyś były do dyspozycji zwykłe telewizory i radia, to teraz 200W to jest norma. A 200W wzmacniacz potrafi zamienić życie kogoś w miarę dobrze słyszącego, kto przebywa w otoczeniu na wpół głuchego, w koszmar.

Owszem, byłem bywalcem na głośno grających imprezach, ale w tamtych czasach dźwięk nie był realizowany tak sztucznie i nieznośnie. Było głośno, ale było fajnie. Teraz nieznośnie jest nawet jak jest w miarę cicho. No ale kompresja dynamiki o więcej niż 20 dB robi swoje. Już nie tylko nie da się słuchać ale chce się od tego ryku rzygać.

Jeśli ktoś głuchy słucha w salonie tak głośno, że za głośno jest w przedpokoju przez zamknięte drzwi, a po wejściu do łazienki i zamknięciu drugiej pary drzwi wciąż można słyszeć dokładnie wszystkie słowa, jakie padają w studio telewizyjnym, to życie staje się trudne.

Pisałem to już wcześniej, ale niestety ludzie z przytępionym słuchem wybierają radio i telewizję z najgłośniejszym dźwiękiem. A niestety nie da się zrobić głośno w sensie realizacji dźwięku i nie zniekształcić. Im głośniejszy dźwięk, tym większa kompresja i tym ohydniejsze brzmienie. Nawet nie trzeba sprawdzać, kto kompresuje najbardziej, wystarczy sprawdzić którą telewizję włączy głuchy.

Często na różnych kanałach jest to samo, jakaś transmisja itp. Ale osoba z przytępionym słuchem przeskoczy wszystkie kanały, które to transmitują i na koniec przełączy na tą z najgłośniejszym i najohydniejszym dźwiękiem.

Nie ma odwrotu od Loudness War. My tą wojnę przegrywamy, bo wciąż przybywa ludzi głuchych. I oni wcale nie muszą być starzy. Nawet w miarę młodzi są ogłuszeni. Sprzęt dużej mocy, a zwłaszcza głośne słuchanie przez słuchawki robią swoje. Na forach są wątki, jaka muzyka pozwala docenić jakość zestawu grającego. Tylko, że przykładowe piosenki i całe albumy często są nagrane masakrycznie źle. Dźwięk rzęzi i naprawdę nie da się tego znieść inaczej niż bardzo, bardzo cicho. Ale głusi się zachwycają. Oni się cieszą, że słyszą wszystkie najcichsze szczegóły nagrania bo realizator zadbał o to, że wszystko jest głośne. Głośne jest głośne i ciche jest głośne i najcichsze też jest głośne. Tak głośne, że głośniejsze być nie może.

Na głuchego w rodzinie jest sposób - aparat słuchowy. Wtedy będzie oglądać telewizję prawie z normalną głośnością. Ale czy jest jakiś sposób na głuchych realizatorów dźwięku? Czy ktoś wymyśli i wprowadzi przepisy dla realizatorów o obowiązkowym badaniu słuchu co rok? Czy powstaną specjalne aparaty słuchowe dla takich ogłuchłych realizatorów, które skompensują ich ubytki?

Jest okazja biznesowa, może ktoś zwęszy kasę. Target niezbyt liczny, ale można im zrobić aparaty audiofilskie, a więc bardzo drogie.

poniedziałek, 17 września 2018

Dlaczego potrzebna jest zewnętrzna antena UKF

Radio UKF powoli traci słuchaczy na rzecz strumieni internetowych, techniki DAB czy też odbioru przez satelitę. Mimo to wciąż są ludzie słuchający zwyczajnie z UKF, ale nie mający anteny zewnętrznej. Dlaczego taka antena jest potrzebna?

Załóżmy, że ta zewnętrzna antena to nie będzie jakaś złożona konstrukcja, tylko zwykły dipol i spróbujmy wyjaśnić skąd bierze się różnica pomiędzy działaniem takiego dipola wewnątrz i na zewnątrz.

Przede wszystkim różnica bierze się stąd, że ściany tłumią sygnał. Taka sama antena na zewnątrz odbierać będzie znacznie silniejszy sygnał.

Przyjmuje się, że dipol odbiera mniej więcej tak samo z każdego kierunku. To prawda, ale wtedy, jak się go umieści w polu swobodnym. W pobliżu ziemi zaczynają się pojawiać listki. Problem w tym, że także ściany itd. działają podobnie jak grunt i powodują powstawanie takich listków kierunkowych.

Jeśli się nałoży na siebie tłumienie przez mury i listki w kierunkowości odbioru, to zaczynają się problemy. Załóżmy, że mamy w ogóle sporo odbić. Teraz słabszy sygnał plus odbiór jego akurat z kierunku głównego sygnału nie z tej strony, gdzie jest listek, a sygnału odbitego z tej strony gdzie jest listek. Czyli sygnał główny jest odbierany słabiej, a odbicie lepiej, tak w skrócie.

W sumie tuner bardziej szumi, bo ma słaby sygnał i są problemy ze zniekształceniami, bo jest silny multipath, który jest jeszcze pogłębiony przez wypaczenie kierunkowości w sumie bezkierunkowego dipola.

W takim razie kto jeszcze ma zamiar pozostać przy UKF-ie, powinien wyprowadzić antenę na zewnątrz. Jest jeszcze zagadnienie minimalnej wysokości zawieszenia anteny, ale najważniejsze jest jednak, żeby była na zewnątrz.

niedziela, 29 lipca 2018

Dzień za dniem...

Od czasu do czasu dowiadujemy się o tym, że odszedł ktoś od nas, ale coś takiego, co się zdarzyło wczoraj i dziś jest wyjątkiem. To chyba pierwszy taki przypadek, by kolejno po sobie zmarły dwie wyróżniające się postacie z polskiej sceny muzycznej. Kto potrafi niech się za nich pomodli.

czwartek, 26 lipca 2018

Ile lat mają twoje uszy?

Na tak postawione pytanie "Ile lat mają twoje uszy?" odpowiedź jest prosta: tyle samo co ty. Jednak chodzi nam o coś innego. Mianowicie w sieci można znaleźć strony, które są tytułowane podobnie do: sprawdź, ile lat ma twój słuch itp. Na tych stronach proponuje się odsłuchanie tonów o pewnych częstotliwościach i na podstawie tego, jaką częstotliwość można jeszcze usłyszeć określa się wiek słuchu.

Takie testy są bardzo mylące i poprawiają nastrój osobom mającym często bardzo duże niedomagania czy wręcz wady słuchu. Powody są dwa. Po pierwsze proponuje się zazwyczaj wykonanie takiego testu w słuchawkach, co ma być metodą lepszą niż użycie głośników.

Owszem, jeśli ktoś chciałby użyć głośników wmontowanych w monitor, to test się nie uda, bo takie głośniki nie przenoszą wysokich tonów. Wiele typów głośników komputerowych też nie jest pod tym względem dużo lepsza. Jednak testy trzeba wykonać używając głośników od domowego zestawy stereo, a te działają bezproblemowo do 20 kHz. Naturalnie wzmacniacz też powinien być od tego zestawu.

Użycie słuchawek powoduje często, że słuch potrafi odmłodnieć o 10 a nawet 20 lat. Powód jest banalny. Słuchawki często podbijają zakres 10-15 kHz i to nawet o więcej niż 10 dB. Jeśli zaprezentujemy naszym uszom sygnał 15 kHz głośniejszy o 10 dB, będziemy go w stanie usłyszeć. Natomiast rzeczywisty wiek słuchu możemy określić w miarę dokładnie tylko wtedy, gdy sygnał będzie mieć poziom względny 0 dB. Przyjmując za poziom zero zwykłą głośność odsłuchu i następnie podając ton testowy głośniejszy o 10 dB okłamujemy samych siebie, przy okazji poprawiając sobie samoocenę.

Odwrotna sytuacja też jest możliwa, bo są także słuchawki, które zakres 10-15 kHz dość wyraźnie osłabiają. Wtedy wynik testu będzie bardziej pesymistyczny, niż być powinien.

Kolumny głośnikowe są konstruowane w ten sposób, by tolerancja wynosiła +/- 3 dB, więc testowanie słuchu na głośnikach będzie bardziej miarodajne.

Największy problem polega jednak na tym, że o tym czy ktoś ma dobry słuch, czy nie nie decyduje górna granica słyszenia. Dobry słuch ma ten, który przede wszystkim nie cierpi na różnego rodzaju szumy uszne, a poza tym nie ma ubytku w zakresie tonów średnich.

U ludzi słuchających głośno muzyki na słuchawkach przez 3 godziny dziennie próg słyszenia dla częstotliwości 4 kHz jest podniesiony mniej więcej o 8 dB. Natomiast dla osób pracujących jako inżynierowie dźwięku dochodzi do permanentnego uszkodzenia słuchu już po 3–4 latach pracy. Po tym czasie próg słyszenia dla częstotliwości 500 Hz i 4 kHz podnosi się średnio o 16 dB.

Wobec tego wykonanie testu na górną granicę słyszenia z użyciem słuchawek prawdopodobnie niesłusznie poprawi humor reżyserowi dźwięku, który wprawdzie usłyszy 14, może nawet 15 kHz, ale przecież w odniesieniu do średnich częstotliwości jest niemal głuchy jak pień.

Na koniec chciałbym jeszcze raz podkreślić, że Loudness War była i wciąż trwa dlatego, że realizatorzy dźwięku nie słyszą tego, co robią, bo cały syf, który produkują chowa się przed nimi w średnich tonach. Więc jeśli czytelniku słuchasz płyt i one ci rzężą i chrypią, jeśli oglądasz telewizję i ona ci rzęzi i chrypi, i jeśli słuchasz rzężącego i chrypiącego radia - już wiesz dlaczego. A jeśli za dźwięk odpowiada twój znajomy, zaprowadź go do laryngologa na profesjonalny test słuchu. Ewentualna perswazja może być wskazana...

PS. Profesjonalne badanie słuchu odbywa się w słuchawkach, ale te słuchawki są referencyjne i skorygowane.

sobota, 30 czerwca 2018

HD Vinyl

Co to jest HD Vinyl? Według pomysłodawcy ma to być postęp w stosunku do tradycyjnych płyt winylowych, natomiast faktycznie to będzie gwóźdź do trumny całej branży produkującej "najwyższej jakości" czyli po prostu bardzo drogi sprzęt grający ze szczególnym uwzględnieniem gramofonów i przy okazji też dla branży sprzedającej pliki z muzyką o tzw."wysokiej rozdzielczości" oraz naturalnie dla tych, co produkują tradycyjne płyty winylowe. Pod warunkiem, że powstanie.

A wszystko dlatego, że aby wyprodukować taką płytę trzeba wykonać "Audio to 3D conversion". Te płyty mają być lepsze dlatego, że nie będzie się już ich zwyczajnie nacinać, tylko stemple służące do tłoczenia będą wypalać laserem. Aby zrobić taki stempel trzeba zamienić dźwięk w specjalną mapę w trzech wymiarach, która będzie sterować cyfrową maszyną do wypalania laserem. Uwaga: cyfrową maszyną.

Co na to audiofile, którzy wierzą, że dźwięk cyfrowy jest inny niż analogowy, bo jest nieciągły i schodkowany? Cała branża z analogowymi nośnikami bazuje na tej wierze, że są jakieś mitologiczne schodki i jak się kupi nośnik analogowy, dajmy na to taśmę magnetofonową albo płytę gramofonową, to to będzie lepsze, bo tam tych mitologicznych schodków nie ma. Zresztą sprzedawcy tzw. plików o "wysokiej rozdzielczości" też opierają się na wierze w mitologię schodków i nabywcy kupują te pliki, bo wierzą, że schodki co prawda są, ale za to są one małe.

Męczą się strasznie ci audiofile, co kupują pliki tzw."wysokiej rozdzielczości", bo wierzą, że schodki są małe i dlatego ich nie słyszą. Problem i sedno tych udręk polega na tym, że oni są przekonani, że wszystko słyszą, a tu jednak czegoś nie słyszą. Ale przecież nie mogą przyznać, że czegoś nie słyszą, bo wtedy runie domek z kart, który opiera się na wyobrażeniu, że oni jednak wszystko słyszą. Prawda, że straszna zagwozdka i powód do zgryzot?

A że schodków w ogóle nie ma, tego się ludziom nie tłumaczy, bo by branża padła. Zamiast powiedzieć i pokazać, że dźwięk analogowy i cyfrowy jest dokładnie taki sam, że nigdzie żadnych schodków nie ma, to się coś przebąkuje coś się powie półgębkiem czegoś się nie dopowie i mitologia jest w ten sposób podtrzymywana.

Ale jest pewien haczyk. Przecież taki HD Vinyl można(by) obejrzeć pod mikroskopem i zobaczyć, że schodków nie ma. Była zamiana dźwięku do domeny cyfrowej, było wypalanie cyfrową obrabiarką, a schodków nie widać. A skoro tak, to jest namacalny dowód, bo w dowód matematyczny audiofil nie uwierzy, że dźwięk cyfrowy schodków nie posiada.

Zresztą już dość dawno powstał film pokazujący, że schodków w cyfrze nie ma, ale w to audiofile nie uwierzyli. Ale jakby im dać do ręki cyfrowo zrobiony "analog", który by mogli oglądać pod mikroskopem, najlepiej elektronowym, to by była inna gadka.


sobota, 16 czerwca 2018

Mundial, święto audiowideomaniaków

Mistrzostwa świata w piłkę nożną są świetną okazją dla osób, które pasjonują się sprzętem audio i wideo, żeby wypróbować swe skarby. Zestawy są przecież składane i dobierane nierzadko przez długie lata. Ale przecież największymi entuzjastami i znawcami są osoby, które dopiero co kupiły sobie sprzęt.

Kiedyś, jak ktoś kupił sobie telewizor, to ważne było to, że jest kolorowy. Później ważne stało się to, a właściwie ważniejszy był taki telewidz, którego telewizor był większy. Potem liczyło się, że był płaski, rozmiar zaś stał się jeszcze bardziej istotny. Wilka plazma to był symbol czegoś fajnego. Kiedy plazmy odeszły w zapomnienie zaczęło się liczyć HD, jakie ono jest, bo jest lepsze i gorsze. Ważne było też ile jest D. 2D to była cienizna, lepiej jak ktoś miał 3D. Teraz od 3D się odchodzi cóż, trudno oglądać telewizję, jak boli głowa i zbiera się na pawia od tych De.

Aktualnie ważne są K. Zwykłe K, 4K i 8K.

No i do czego służą te wszystkie D, HD i K. Z tego co piszą ludzie tu i tam, do tego, żeby zobaczyć czy trawa jest wyraźna, zielona, linie białe i czy się nie rozmywają, podobnie jak piłka.

A ponoć dawniej ludzie włączali telewizory, żeby coś obejrzeć i telewizor nie liczył się wcale jako taki ważne, że w ogóle był. Czy teraz koneserzy liczenia źdźbeł zielonej trawy pasjonują się tym, co się dzieje na boisku? Czasem czytając wpisy na forach i różne komentarze, ale przede wszystkim artykuły zapowiadające wprowadzenie te różne K można odnieść wrażenie, że ważniejsze jest ilość K, a nie wynik meczu. Takie czasy, że ludzie poświęcają więcej uwagi na 4K niż na to, że jest 3:3 i kto te trzy bramki strzelił. A szkoda, że mało kogo interesuje, że jeden zawodnik strzelił tyle goli, co cała reprezentacja przeciwnika.

piątek, 8 czerwca 2018

To już nie jest śmieszne

Czasem zaglądam na "czerwone forum" żeby się zorientować czy jeszcze są ludzie, których interesuje sprzęt i jakość dźwięku. Można powiedzieć, że jest coraz mniej osób, które się tym interesują. Nic dziwnego, skoro marketingowcy przez prawie pół wieku prali ludziom mózgi i żenili kit, a żadnej z tych bajeczek nie udało się nigdy nikomu potwierdzić w praktyce. Więc albo ktoś wierzy ślepo w to, co mu piszą w reklamach i kupuje wszystko, albo nie wierzy i przestaje się interesować.

Ci, co pozostali i się dalej interesują jednak piszą i wymyślają takie rzeczy, że ręce i nogi się uginają.

Ktoś przykładowo wpadł na pomysł, że dźwięk cyfrowy jest gorszy od analogowego z tej przyczyny, że przy próbkowaniu 44,1 kHz częstotliwość 1000 Hz jest próbkowana 44 razy na sekundę i według tej osoby już nic się nie da zapisać w cyfrze, żadnych harmonicznych od tego tonu, bo przecież wszystko idzie na te 1000 Hz. Człowiek nie pomyślał dalej, że w takim razie niemożliwe jest zapisanie w cyfrze głosu ludzkiego, który składa się z mnóstwa tonów, bo by trzeba wybrać jedną częstotliwość i ją zapisać i to w słabej jakości, bo według tego stereotypu myślenia żeby dobrze zapisać ten kiloherc to by go trzeba próbkować z częstotliwością jakichś biliardów dzilionów Hz, a najlepiej gigaherców.

Inny ktoś wpadł na taki pomysł, że są dwa wzmacniacze, jeden silniejszy, drugi słabszy. Teraz te dwa wzmacniacze ustawia się na identyczną niewielką moc, niech będzie 1W. Ten ktoś pyta czy on usłyszy różnicę w mocy tych wzmacniaczy, chodzi mu o to, że zastanawia się, czy będzie słychać, że jeden wzmacniacz jest silniejszy.

Nie rozumiecie? Ok. ujmijmy to w ten sposób. Są dwa auta, jedno ma silniejszy motorek niż drugi i oba jadą z taką samą prędkością, powiedzmy 20 km/h (dwadzieścia kilometrów na godzinę) i teraz pytanie czy się zauważy przy tej prędkości, że jedno auto jest silniejsze. No się nie zauważy, trzeba się rozpędzić do 250 km/h wtedy będzie widać różnicę, bo może nawet jedno z tych aut nie osiągnie tej prędkości.

I tak to jest. Przypuszczalnie obaj panowie, gdyby mieli pięć milionów na zbyciu, to by sobie za nie kupili zestaw audio, po prostu nie wpadłby im do głowy lepszy pomysł co z tą kasą zrobić.

środa, 30 maja 2018

Idealne ustawienie gramofonu analogowego

Nie ma bardziej uciążliwego w eksploatacji źródła dźwięku niż gramofon i płyty winylowe. Pomijając słabszą jakość dźwięku, szumy, trzaski, rysy, zniekształcenia itp. trzeba co jakiś czas wstać, podejść i zmienić stronę, albo płytę itd. To wstawanie jest problemem zwłaszcza, kiedy się słucha singli. Wstawanie do gramofonu co kilka minut może być irytujące po całodziennej harówce w pracy. Zamiast się relaksować, trzeba wykonywać pewien rodzaj jednak pracy.

Dlatego pod względem, nazwijmy go logistycznym, idealnym miejscem dla gramofonu jest stolik stojący tuż przed nami, a nie miejsce pod oknem, gdzie on faktycznie się znajduje na poniższym zdjęciu.



W tym przypadku, gdyby stał na stoliku, nie trzeba wstawać z sofy, żeby zmienić płytę. Pod względem akustycznym takie ustawienie nie jest dobre. Stolik nie wpłynie korzystnie na odbiór. Dlatego ze względu na brzmienie i jakość lepiej ustawić gramofon gdzieś tam, gdzie zazwyczaj stoi zestaw audio, tzn. pomiędzy głośnikami.

Tu trzeba podkreślić, że na zdjęciu mamy niekorzystnie zaaranżowane miejsce odsłuchu. Siedząc przy samej ścianie nie mamy szans na dobry odbiór, ale o tym była mowa w innych postach.

Czyli mamy problem. Jakość dźwięku wymaga ustawić gramofon dalej, a wygoda bliżej sofy. I co tu wybrać? Kompromisu nie może być, jest tylko alternatywa. Albo jakość, albo komfort. Albo wstajemy i chodzimy, a kolana i kręgosłup bolą, albo siedzimy wygodnie i mamy gorszy odbiór.

Trzeba się na coś zdecydować.

Osoby młodsze, które mają zdrowe kolana, kręgosłupy itd. ustawiają gramofon pod ścianą wybierając jakość dźwięku. Ma to jeszcze takie uzasadnienie, że młodzi nie są tak głusi, jak starzy, którzy ogłuchli przez lata słuchania głośnej muzyki, hałas w robocie i na koncertach, na których byli kiedy jeszcze nie wprowadzono przepisów ograniczających hałas. Ponadto z wiekiem można ogłuchnąć ot tak, po prostu.

Osoby starsze natomiast wybierają ustawienie komfortowe. Kręgosłup daje w kość, kolana i biodra też, więc lepiej jest usiąść i się już nie ruszać z miejsca.

Na koniec chciałbym zaproponować ustawienia gramofonu odpowiednio do informacji zawartych w tym poście oraz otrzymanych od ortopedy i laryngologa.

piątek, 18 maja 2018

Ci co krytykują...

Jakość dźwięku w radio i w TV nie zawsze jest dobra. Ciekawostką jest pewna prawidłowość. Ci, co krytykują najwięcej nie mają zbyt dobrych warunków odsłuchu. A skąd taki wniosek?

Krytyka jakości dźwięku u różnych nadawców, którą można poczytać na różnych forach polega na tym, że pisze się najczęściej o tym, że jeden nadawca ma taki kodek, drugi inny, ktoś ma taką przepływność, ktoś inny ma wyższą. Niektórzy uczestnicy dyskusji zauważają, że niższa przepływność czasem skutkuje lepszym odbiorem. To w odniesieniu do internetowych nadawców.

W przypadku tradycyjnego odbioru krytykuje się ustawienia orbanów, kompresję itd.

Ale czy rzeczywiście jest tak, że różnice są takie duże, jak by to wynikało z lektury wpisów? O tym można się przekonać przez użycie słuchawek. Odsłuch głośnikowy wprowadza często bardzo duże podbarwienia do audycji. Zazwyczaj pomieszczenia są za małe, ustawienia kolumn nieoptymalne i brakuje dobrej adaptacji akustyki, najczęściej nie ma jej w ogóle. W takich warunkach nie ma sensu mówić, że ktoś nadaje dobrze lub źle, bo sami nie mamy referencyjnego odsłuchu.

Zamiana pomieszczenia na większe, lepsze i zaadaptowane akustycznie jest trudne. Łatwiej jest użyć dobrych słuchawek. Nie muszą one być wcale drogie, wystarczy, że będą dobrze zaprojektowane i zrobione, a brak opłat za marketing skutkuje przystępną ceną. Użycie takich słuchawek pokazuje, że różne radia grają trochę inaczej, ale trochę a nie, że różnice są jak pomiędzy dniem i nocą.

Dlatego ci co krytykują niech najpierw pokażą palcem na siebie i przeanalizują swoje warunki odsłuchu. Jeśli mają referencyjne, to proszeni są o rzeczową krytykę. A jak nie mają referencyjnych, to niech piszą na forach o wpływie jaki ma budowa sieci LAN na jakość dźwięku.

środa, 2 maja 2018

Najwyższy czas skończyć z marnotrawstwem

Kilkakrotnie był tu poruszany temat nagrywania audycji radiowych. Dźwięk radiowy charakteryzuje to, że powyżej 15 kHz nie ma nic. W internecie pasmo czasem sięga do do 16 kHz. W obu przypadkach można nagrywać takie programy z próbkowaniem 32000 Hz przy czym trzeba dodać, że nagrywanie strumienia internetowego powinno polegać na jego zapisie w takiej postaci, jak on jest w oryginale. Przy założonej przepływności zysk z takiego sposobu nagrywania polega na tym, że pliki są mniejsze, bo nie ma pustych bitów dla częstotliwości powyżej 16 kHz, które tylko powiększają ich wielkość.

Testowy plik nagrania z godzinną audycją z próbkowaniem 48 kHz waży 83,3 MB, z 44,1 kHz 81,8MB, natomiast z próbkowaniem 32 kHz już tylko 72,7MB. Oszczędności są naprawdę spore. Mając większą ilość nagrań ma to jeszcze większe znaczenie. Osoby nagrywające systematycznie, nawet latami swoje ulubione programy mogą zaoszczędzić pojemność całego sporego dysku.

Nagrywanie z wyjścia radia DAB z próbkowaniem 48 kHz, kiedy widmo sygnału kończy się na 15 kHz nie ma sensu.

W przypadku nadawców zmniejszenie częstotliwości próbkowania może podnieść jakość. Zamiast pustych bitów, które zabierają pasmo pozostaną tylko te, które niosą informacji, będzie po prostu więcej informacji o dźwięku, który jest więc jakość wzrośnie.

Wszystkie programy radiowe na satelitach powinny być nadawane z kodowaniem 32000 Hz chyba, że nadawca postanowił poszerzyć pasmo, bo nadaje tylko w sieci i przez satelitę i nie szczędzi pasma. Ale wszyscy nadawcy, którzy nadają naziemnie i przygotowują sygnał do tej wersji, a później z niej korzystają do wysłania na satelitę, powinni to robić z niższym próbkowaniem. Zamiast mp2 48 kHz 192 kb/s zrobić mp2 32 kHz 192 kb/s i jakość powinna się zauważalnie, tzn. odczuwalnie podnieść.

Jest jednak pewien problem, a nawet dwa. Weź przeciętnego słuchacza i powiedz mu, że zamiast 48 kHz będzie 32. Będzie się wykłócał do upadłego, że nie wolno, bo jakość spadnie, gdyż on widział w reklamie DAC'a jak tam były narysowane takie schodki i przy 32 kHz one będą za duże. Przy 48 kHz też są za duże, bo dla niego wystarczająco małe będą przy gigahercach dopiero. I nie uda się wytłumaczyć, że częstotliwość próbkowania wpływa tylko i wyłącznie za szerokość pasma, a w ogóle w żadnym przetworniku nie ma żadnych takich schodków, bo to są przetworniki delta sigma i w nich schodków w ogóle nie ma, tylko taki przebieg prostokątny, którego też na wyjściu nie ma, bo jest filtr dolnoprzepustowy. A skoro powyżej 15 czy 16 kHz nic w tych audycjach nie ma, więc nie ma sensu stosować wyższego niż 32 kHz. Ale nie, on to usłyszy. Teraz nie słyszy, ale w domu ma system, który jest bardziej transparentny i usłyszy, jak będzie bardziej zrelaksowany, nikt mu nie będzie stał nad uchem i będzie widział z jakim próbkowaniem jest dany plik.

No ale może ktoś weźmie sobie moje rady do serca i jakość w radio wzrośnie, a pliki wrzucane do sieci będą mniejsze. Ale z plikami to już mały problem, bo jak będę chciał sobie coś nagrać, to zrobię to dobrze.

sobota, 28 kwietnia 2018

Ostatnia nadzieja winylowców i oczywiście płonna

Podczas kiedy całe audiofilskie towarzystwo zajmuje się wsłuchiwaniem w rzeczy, których nie ma, płyta winylowa faktycznie ma swoje brzmienie. Składa się ono z dość szerokiego spektrum zniekształceń i zakłóceń. O ile współcześnie używanych nośników nie sposób od siebie odróżnić, to winyl odróżnić można bez żadnego wysiłku od wszystkiego.

Możliwe jest odróżnienie winyla od taśmy magnetofonowej i od nośników cyfrowych. Ale przecież można odróżnić LP od SP a także różne longi z tą samą muzyką, przykładowo wydane w różnych krajach, albo w różnych latach. Nie ma problemu z odróżnieniem dwóch ongiś identycznych longów, z których aktualnie jeden jest mniej zdarty od drugiego. Nie bierzemy pod uwagę płyt, które ktoś kiedyś elegancko zarysował, bo to zbyt proste, przecież jednak każda płyta trzeszczy w sposób unikalny.

Najbardziej irytującą cechą winyli jest to, poza tym, że można zniszczyć płytę jednym odtworzeniem starą igłą, że jakość systematycznie spada wraz ze zbliżaniem się do końca zapisu. Wynika ten spadek jakości czy też wzrost zniekształceń połączony ze zmniejszaniem się dynamiki z coraz mniejszej prędkości liniowej. Prędkość obrotowa jest stała, ale prędkość liniowa spada.

Bardzo adekwatne jest porównanie płyty analogowej do bagietki, która czerstwieje w miarę jedzenia. Otóż z pierwszym kęsem taka bagietka zaczyna czerstwieć w błyskawicznym tempie i piętka jest już nieco niestrawna, gdy przyjdzie ją skonsumować.

Rozwiązania problemu nie ma, można go albo przemilczeć, albo zbagatelizować, albo z nim żyć. Profesjonaliści znaleźli kilka rozwiązać.

Pierwsze rozwiązanie problemu polega na masteringu pod winyl. Ostatnie utwory na stronie muszą być pozbawione części wysokich tonów itd, żeby się to dało lepiej zapisać i odtworzyć. Drugi to umieszczanie na końcu strony utworu cichszego i spokojniejszego. Trzecie, rewolucyjne polega na nagraniu płyty od środka, jeśli utwór zaczyna się cicho, a kończy głośno - przykład "Bolero". I jest jeszcze jeden sposób, najlepszy - naciąć płytę 12 calową z prędkością 45 obrotów. Prędkość liniowa znacznie wzrośnie i częściowo odpadnie nawet potrzeba masteringu i stosowania różnych tricków w czasie nacinania, nie mówiąc już o dawaniu cichego utworu na koniec.

LP kręcący się na 45 ma wystarczającą prędkość liniową zapisu, żeby dźwięk mógł być nagrany niemal bezkompromisowo. Jakość takiej płyty jest znacznie lepsza niż nagranej na 33. Jest jednak pewien problem. Czas.

Na jednej stronie 12 calowej płyty kręcącej się na 45 obrotów dużo muzyki się nie zmieści. I to jest problem. Jest całkiem sporo utworów, które są za długie na taką płytę. Błędne koło. Można mieć winyl z bardzo dobrą jakością dźwięku, ale nie każdy utwór się na nim zmieści.

No tak, no tak. Ale przecież mamy zapis cyfrowy i on umożliwia rejestrację dowolnie długich utworów i na dodatek jakość jest idealna. To może jednak lepiej używać tych nośników cyfrowych?

sobota, 14 kwietnia 2018

Gramofon analogowy vs. odtwarzacz cyfrowy w ślepym teście

Zrobienie testu porównawczego z użyciem gramofonu analogowego i odtwarzacza cyfrowego jest bardzo kłopotliwe, wydaje się nawet niemożliwe. Powody są dwa i oba wynikają z właściwości gramofonu analogowego.

1. Efekt mikrofonowy.
2. Zużywanie się płyty.

Efekt mikrofonowy polega w tym przypadku na sprzęganiu wkładki z głośnikiem. Gramofon analogowy sprzęga zawsze kiedy się słucha przez głośniki chyba, że są one w innym pomieszczeniu. Gdy się słucha przez słuchawki to zjawisko nie występuje. Dźwięk z głośników wywołuje mniejszą albo większą reakcję reakcję płyty, która przenosi się na igłę. Ale podatne na drgania są wszystkie elementy rozpatrywane osobno i jako całość. Talerz gramofonu masowego jest raczej mało podatny na wibracje, ale sama płyta na nim leżąca już nie. Słuchając nieco głośniej zauważymy, że muzykę odbieramy całym ciałem, już nie tylko słyszymy dźwięki, ale czujemy wibracje, uderzenia perkusji itd. Jeżeli dźwięk powoduje drganie szyb, drzwiczek do szafki, dzwonienie kluczyka w zamku szuflady i inne sensacje, to przecież dokładnie taka sama jest reakcja winylowej płyty leżącej na talerzu gramofonu, ale także korpusu, ramienia itd. Pytanie tylko jak głośno trzeba zagrać, żeby efekt stał się wyraźnie słyszalny. Gdy wystąpi sprzężenie, wtedy wiadomo, że to słychać wyraźnie;)

Efekt mikrofonowy daje się zauważyć nawet przy odsłuchu z umiarkowaną głośnością. Czasem właśnie najprawdopodobniej efekt mikrofonowy ratuje słaby zapis basu na płycie analogowej. Płyta analogowa odtwarzana w ten sposób, że gramofon zostanie odizolowany akustycznie od głośników momentalnie straci sporo ze swojego "ciepłego" dźwięku i zacznie grać "cienko" z powodu odchudzenia basu.

W domu trudniej jest zauważyć ten chudy bas płyty analogowej. Nikomu się nie będzie chciało, ani podobało, przeniesienie gramofonu albo głośników,  do drugiego pomieszczenia, trzeba podkreślić za zamknięte dokładnie drzwi. A odsłuch przez słuchawki nie ujawnia tej chudości basu, bo w słuchawkach będzie dużo lepszy niż w głośnikach. Wobec tego słaby bas z głośników plus efekt mikrofonowy da podobne wrażenie jak dobry bas w słuchawkach i brak efektu mikrofonowego.

Różnice w brzmieniu gramofonów występują faktycznie, bo różne modele różnie mikrofonują. Są takie, które nie wykazują tego elementu niemal wcale, można podejrzewać, że one jednak nie są cenione przez amatorów "ciepłego" brzmienia analogów, bo po prostu obnażają braki w jakości dźwięku z winyla.

Wobec tego w teście porównawczym konieczne jest odizolowanie gramofonu od głośników, aby efekt mikrofonowy nie wystąpił. Konieczne to jest dlatego, że odsłuchy będą robione z dowolnie wybraną i różną głośnością, a skoro tak to trzeba by wykonać kopie cyfrowe winyli dla różnych głośności odsłuchu z różnym w konsekwencji efektem mikrofonowym. Taka procedura byłaby kłopotliwa i dlatego trzeba wyeliminować efekt zupełnie.

Rozumiemy, że chodzi o porównanie dźwięku bezpośrednio z płyty analogowej i kopii cyfrowej odtwarzanej następnie w jakimś odtwarzaczu. W takim  razie można włączyć równocześnie płytę i odtwarzacz cyfrowy, oczywiście po wyrównaniu głośności, i dać pilota, żeby uczestnik testu mógł się przełączać pomiędzy nośnikami.

Problem polega jednak na tym, że każde odtworzenie winyla powoduje jego zużycie. Niewielkie, ale jednak. Można więc powiedzieć, że nigdy się nie porówna równolegle oryginału i kopii. Jeśli zgramy dźwięk z winyla, to porównanie będzie już z winylem o jedno odtworzenie bardziej zużytym. Niby niewielka różnica, ale różnica.

Ktoś może uważać, że jedno porównanie to za mało i będzie chciał powtórzyć odsłuch. Jeśli mu jeden nie wystarczy, to jeszcze raz, albo sto trzydzieści sześć razy. Jak już powiedzieliśmy każde odtworzenie płyty analogowej to jedna generacja zużycia się płyty więcej. Po którym odtworzeniu będzie to słyszalne wyraźnie jest kwestią dyskusyjną, ale dla osoby o dobrym słuchu, a więc młodej, wystarczy kilka odtworzeń, żeby mogła wyłapać degradację płyty.

W takim razie zdanie z pierwszego akapitu trzeba poprawić. Nie, że "wydaje się niemożliwe" ale po prostu jest niemożliwe. Ten czarny winylowy relikt się zużywa i z tego powodu porównania być nie może.

W każdym razie nawet dysponując dużą ilością identycznie wytłoczonych, nowiutkich winyli, z których jeden będzie użyty do sporządzenia kopii, a reszta do odsłuchu kopia cyfrowa jest identyczna jak oryginał dla nawet najbardziej zdrowych i młodych uszu.

niedziela, 1 kwietnia 2018

Wydanie specjalne magazynów audio Hi-Fi

Dziś na całym świecie ukazały się specjalne wydania, dostępne nieodpłatnie zresztą, wszystkich największych czasopism zajmujących się sprzętem grającym Hi-Fi. W tych wydawnictwach redakcję przyznają, że wszystkie recenzje wzmacniaczy, odtwarzaczy, słowem całości sprzętu grającego wysokiej klasy były humbugiem. Wszystko gra identycznie, a jeśli nie, to z tej przyczyny, że sprzęt jest popsuty lub nie spełnia wymagań jakościowych zawartych w normach.

Jednocześnie producenci sprzętu przepraszają nabywców za to, że wprowadzając standardy SACD, DVD Audio tzw. dźwięk o "wysokiej rozdzielczości" wprowadzali ich celowo w błąd mając pełną świadomość, że nie dają one żadnej zauważalnej poprawy jakości w porównaniu do CD audio.

Natomiast wytwórnie fonograficzne oferujące pliki o "wysokiej rozdzielczości" informują, że będą one dostępne w takiej samej cenie jak pliki w standardzie 44/16, a ta cena z kolei będzie obniżona do poziomu mp3, bo i tak nie ma żadnej poprawy w stosunku do tego ostatniego.

Natomiast małe firmy produkujące zestawy Hi-Fi o ekstremalnych cenach zadeklarowały, że zwrócą nadpłaty klientom, którzy za nie słono przepłacili. Niektórzy mogą się spodziewać zwrotów w wysokości kilku milionów, bo przyjęto poziom cenowy standardowego zestawu o wysokiej jakości, a ten nie jest przesadnie drogi.

sobota, 24 marca 2018

Na marginesie: F1 Hello (Halo) and Goodbye

Rok 2017 był ostatnim, kiedy oglądałem wyścigi F1. Nie śledziłem F1 zbyt długo i intensywnie, ale jednak.

Pierwszym sezonem, z którego widziałem kilka wyścigów był ten, kiedy zginął Ayrton Senna. Widziałem ten wypadek na żywo, oczywiście siedząc przed telewizorem. Ale ten post nie jest jakimś rysem historycznym formuły jeden, ale uzasadnieniem, dlaczego nie da się jej już dłużej znieść.

Przede wszystkim komuś w F1 przeszkadzają silniki. Systematycznie zmniejszano liczbę cylindrów i ograniczano maksymalne obroty. Silnik V12, który pracuje z nielimitowaną prędkością obrotową robi  naprawdę niezły hałas. I to jest to, kwintesencja sportu motorowego. Musi być głośno. Duży silnik z większą liczbą cylindrów niż w przeciętnym aucie, mający ogromną moc i robiący niesamowity hałas to jest coś, co duzi chłopcy lubią najbardziej. I tak było do 1999 roku, kiedy to silniki V12 mogły się kręcić tak szybko, jak tylko się konstruktorom zamarzyło.

Od 2000 roku zmniejszono liczbę cylindrów do 10, ale nie nałożono jeszcze limitu obrotów. Tak samo po kolejnym zmniejszeniu liczby cylindrów do 8 w 2006 roku nie miały jeszcze limitu obrotów. Dopiero w następnym sezonie ograniczono obroty do 19.000  na minutę. I tak było też w roku 2008. Następnie od 2009 do 2013 obowiązywał limit do 18.000.

Trzeba dodać, że systematycznie spadała też pojemność silników, ale V8 2,4 litra kręcący się 18.000 obr/min. to jest całkiem inna sprawa niż V6 1,6l mogący osiągnąć maksymalnie 15 tys. obowiązujące od 2014, który to rok był już prawdziwym końcem F1 dla fanów dobrego dźwięku.

Zmniejsz pojemność, ogranicz obroty i dostaniesz silniczek, który nie różni się wiele od tego, który masz w swoim aucie, którym wozisz dzieci do szkoły i jeździsz na zakupy. Ograniczenie głośności silników F1 powoduje, że każdy samochód po wiejskim tuningu jest bardziej atrakcyjny pod względem dźwięku niż bolid F1. Więc czym tu się ekscytować podczas wyścigu? Bzyczenie golarki czy elektrycznej szczoteczki do zębów nie pobudzi emocji, tak samo jak nie wzrusza już chyba nikogo dźwięk silnika 1,6 litra.

Samolot myśliwski przelatujący nisko nad głowami jest efektowny nie dlatego, że leci szybko, tylko dlatego, że robi nieziemski hałas. Co z tego, że bolidy są szybsze, jeśli jeżdżą w tak mało efektowny sposób. Akustycznie. Wyścigi samochodów elektrycznych są prawie całkiem bezgłośne i przez to nudne jak flaki z olejem. F1 z tymi cichymi silniczkami jest prawie tak samo nudna. Wyścigi są dla fanów benzyny i mocnych wrażeń a nie dla rozhisteryzowanych neurotycznych ekologów, których przeraża brzęczenie komara.

Wróćmy na chwilę do roku 1994. Oglądanie wyścigów było ciekawe i emocjonujące, ale było też coś, co irytowało, nie tylko mnie, ale wielu fanów. A był to mianowicie Benetton z zadartym nosem. Wygląda ten bolid jak wywrócona do góry dnem kanadyjka, taka łódka. Równie szkaradnie wygląda BMW z zadartym nosem, to którym w 2009 r. ścigał się Kubica.

I tu mamy kolejny aspekt, po akustycznym, ale z tej samej działki. Aspekt estetyczny. Audio czyli ryk silnika musi być taki, jaki być powinien, ale poza tym bolid musi wyglądać groźnie i bojowo. Zupełnie jak samolot myśliwski. A jeśli nie wygląda? A jeśli wygląda równie bojowo jak miś Paddington? To znaczy żałośnie. Albo jak wywrócony do góry dnem kajak?

Bolidy F1 straciły swój "groźny" wygląd od momentu wprowadzenia szerokiego przedniego skrzydła, które do złudzenia przypomina łopatę do śniegu. Bolidy zaczęły wyglądać jakoś tak goło, bezbronnie, żałośnie i odpychająco, jak dżdżownice czy też może glisty.

Ale to nie koniec dobijania F1. Przecież z roku na rok bolidom przybywa na masie. Stają się opasłe, tłuste, są coraz bardziej otyłe. Wystarczy sobie obejrzeć jakiś stary wyścig i od razu widać, że kiedyś te auta były lekkie, zwinne, żwawe. Było widać, że natychmiast reagują na ruch kierownicy i jak reagują na nierówności toru właśnie przez to, że są lekkie. Teraz bolid F1 jedzie jak ciężka limuzyna, sunie dostojnie i elegancko amortyzuje nierówności, bo opasłość temu sprzyja.

Przez to, że bolidy F1 są tak ciężkie kierowcy już nie mogą się ścigać, tylko zarządzają autem, robią to, co im powiedzą inżynierowie. Bo opony się zniszczą, bo silnik zużyje za dużo benzyny, albo się przegrzeje. A przecież dotankować nie wolno. Teraz wyścig nie polega na ściganiu się, ale na oszczędzaniu paliwa. Taka jazda o kropelce otyłych macior.

To jednak system Halo jest tym, co czyni oglądanie wyścigów zupełnie niemożliwym. Patrzyć na to przez dłuższy czas i się nie porzygać, to dla mnie, i pewnie wielu innych fanów, rzecz niewykonalna.

Kolejny przykład na zwycięstwo pieniędzy nad rozsądkiem i przede wszystkim dobrym smakiem. Nie mam nic przeciwko ochronie kierowców, ale sposób w jaki to zrobiono przyprawia o mdłości. Jestem pewien, że można to było zrobić lepiej i w taki sposób, że widoczność nie byłaby ograniczona, a przede wszystkim tak, żeby ten pałąk nie kojarzył się z klapkami, zresztą przepoconymi i z grzybicą, czy też z kosiarką do trawy. A jeśli ktoś powie, że ten obrzydliwy pałąk nie ogranicza widoczności, to niech powie, dlaczego nie można teraz postawić jak dawniej monitora na wprost, tylko są dwa po bokach?! Bo na wprost gówno widać z kokpitu, oto dlaczego teraz w boksach kierowcy mają po dwa monitory po bokach.

Co to za bezpieczeństwo, kiedy kierowca prowadzi na ślepo i wchodzić do bolidu musi po schodkach? Nie wspomnę o tym, jak ma z niego wyjść, kiedy po kraksie może być cokolwiek słaby i nie w pełni sił.

Owszem, wielu ludzi jest w stanie narysować projekt bolidu z tym pałąkiem, który jednak spełniłby wymagania estetyczne. Ale wtedy sam bolid musiałby się zmienić, dokładanie pałąka do tego co było nie ma, jak widać w telewizji, żadnego sensu. Przeprojektowanie całego bolidu i dodanie Halo mogłoby się jednak udać. I co ważniejsze nie byłby wtedy potrzebny słupek na wprost kierunku jazdy. A jak to zrobić, żeby tego słupka nie było? Trzeba dodać dwa, na wzór zwykłego auta, który ma dwa przednie słupki przecież.

Samochody cywilne mają po dwa słupki, tak samo wyścigowe, rajdówki itd. Dwa słupki mogłyby być cieńsze niż ten jeden i w ogóle całe to Halo mogłoby być smuklejsze i na dodatek zaprojektowane tak, żeby nie psuć aerodynamiki i estetyki, a przede wszystkim widoczności.

No ale cóż. Widocznie system Halo projektowali inżynierowie wcześniej zajmujący się konstruowaniem maszyn rolniczych takich jak motyka oraz grabie.

W każdym razie oglądanie tych ohydnych tłustych macior z tym wstrętnym rusztowaniem jest czymś, co dla mnie jest nie do przeskoczenia.

Oczywiście każdy może powiedzieć, że to mój problem. Jasne że mój, ale fanów F1 w tym roku raczej nie przybędzie. Ubędzie, tych z benzyną we krwi, a przybędzie rozhisteryzowanych ekologów. Może bilans wyjdzie na zero. Może wpływy z biletów, reklam i praw do transmisji się nie zmniejszą.

Ale sport samochodowy ucierpi i być może wielu z tych ekologów wybierze jednak spacery po zielonej trawie zamiast wyścigów. To jest przecież bardziej zgodne z ich naturą.

A dla fanów prawdziwej F1 pozostają niestety wspomnienia. Na szczęście jest co oglądać, jeśli się komuś zbierze na sentymenty. Oglądać i słuchać.

poniedziałek, 5 marca 2018

Samochód - najgorsze miejsce do słuchania muzyki, ale za to bardzo lubiane

A może samochód nie jest takim złym miejscem, żeby sobie posłuchać muzyki? Zobaczmy.

Współczesne samochody nie są tak głośne jak stare kaszlaki. Mimo wszystko jednak hałas to hałas i on jest jednym z najważniejszych powodów, że realizatorzy z tak maniakalnym uporem dążyli do uzyskania DR0, tzw. Dynamic Range, co im się zresztą udało. Gdyby nie to, że samochód daje duży odsetek czasu, kiedy ludzie w ogóle słuchają muzyki, tzw. inżynierowie dźwięku nigdy nie pozwoliliby sobie na tak drastyczne podejście do masteringu, a przecież często właśnie w samochodzie klienci oceniają pracę realizatora. Do słuchania w aucie dynamika każdego naturalnego źródła dźwięku jest za duża, włączając w to młot pneumatyczny. Przy większych prędkościach jazdy i większym poziomie hałasu w aucie nie da się usłyszeć nawet wszystkich szczegółów uderzenia pioruna, o muzyce nie ma sensu wspominać.

Dlaczego ludzie jednak lubią słuchać w aucie? Poza tym, że jazda do pracy zajmuje np. godzinę i tyle samo w drugą stronę itp. więc jest na to czas. Dlatego, że właściwie tylko w aucie mogą usłyszeć dobry bas. Nie do końca dobry, bo pneumatyczny, ale auto jest tak małe, że nie powstaną w nim mody, w zakresie niskich częstotliwości oczywiście. A odsłuch niepodbarwionego przez mody i z tego też powodu "szybkiego" basu daje satysfakcję.

W samochodzie bas nie muli, nie wlecze się i nie zlewa szybkich nut. W domu nikt takiego basu nie ma poza nielicznymi osobami, które mają profesjonalne adaptacje akustyki pomieszczeń o wystarczającej kubaturze i dobrych proporcjach.

Jeśli ktoś zaprotestuje, że owszem, ma w domu świetny bas w takim razie może sobie odpowiedzieć na kilka pytań. A mianowicie: Czy brał kiedyś udział w dyskusji na temat jakie kolumny są lepsze, takie z dużym głośnikiem niskotonowym, a może z kilkoma mniejszymi? A może debatował nad subwooferem jaki by tu kupić? No i jeszcze przykładowo czy udzielał się w wątku w rodzaju, że niektóre nuty w basie nikną?

Problemy z basem trapią wielu użytkowników, można powiedzieć, że to jak z alergią, każdy ma, nie każdy wie.

Auto jest po prostu za małą puszką, jak już wspomniałem, żeby mogły się nabudować rezonanse w zakresie niskich tonów, a głośniki są "w ścianie" więc nie ma też możliwości powstania wycięć. Niestety na zakresie niskich częstotliwości kończą się zalety takiego samochodowego odsłuchu.

Tony średnie i wysokie są przerzedzone silnymi odbiciami od wszystkiego, zwłaszcza lewej szyby, jeśli wychodzimy z założenia, że słuchamy prowadząc i nie jest to wersja angielska auta. Oddziaływanie bliskich powierzchni zaburza barwę, która staje się dziwna. Nie każdy na to zwraca uwagę, bo niewielu ma słuch muzykalny, a w ogóle mało kto wie o co chodzi i na co zwracać uwagę. Sytuację ratuje właśnie bas, który ma duży potencjał do maskowania pozostałych braków dlatego, że jest pełny i bez wytłumień. Poza tym marketingowcy zapełnili już całe góry przeróżnych wydawnictw bajkami o dobrej jakości odsłuchu w aucie. Więc skoro napisano już tysiące razy, że jest jakieś "Car Hi-Fi", to znaczy, że jest.

Bliskość wszystkiego powodująca powstanie filtracji grzebieniowej jest bardzo dobrze znana realizatorom dźwięku, a właściwie tym osobom, które zajmują się masteringiem. Żeby sobie z tym jakoś poradzić i zrobić taki dźwięk, który sprawdzi się w aucie muszą brzmienie "podrasować". I to jest problem, bo taki podrasowany czyli spaskudzony dźwięk nie jest wadą w samochodzie, ale w domu w dobrych warunkach odsłuchu cała mizeria jest słyszalna aż za bardzo.

Jeśli się to doda do silnej kompresji, mamy odpowiedź czemu tak dużo muzyki nie daje się słuchać w domu. Realizacja dźwięku jest dostosowana do silnego hałasu i filtracji grzebieniowej, takiej samochodowej, a nie domowej.

Poza tym w aucie słyszy się wszystko skrzywione, bo naprawdę mało kto słucha jako piąty siedząc na środku tylnej kanapy. A przecież podstawą dobrego odbioru jest symetria bazy. Więc naprawdę trudno zrozumieć usiłowania nazywania odsłuchu w samochodzie "Car Hi-Fi". Jeśli ktoś nie dostrzega problemu niech przesunie fotel w domu na lewo, albo niech siądzie z boku na sofie. Czy taki odsłuch siedząc praktycznie na wprost jednego głośnika będzie faktycznie odsłuchem o wysokiej jakości?

Dużo by można pisać o odsłuchu w samochodzie. Zastanawiające jest to, że ten samochodowy odsłuch jest naprawdę marny i to daje się łatwo zauważyć, ale nikt o tym głośno nie mówi, wręcz przeciwnie. Dlaczego marketing i producenci o tym nie mówią jest jasne, nikt by nie kupował drogiego sprzętu do aut. Ale dlaczego tzw. zwykli ludzie nic nie mówią?

Naprawdę nie słyszą?

czwartek, 22 lutego 2018

Jak zrobić wodę z mózgu nie robiąc jej

Jak to jest możliwe, że gazety robią ludziom wodę z mózgu nie robiąc wody z mózgu? Otóż czytelnicy muszą sobie sami zrobić wodę z mózgu, gazeta musi im tylko podsunąć odpowiednio spreparowany materiał.

Przykład pochodzi ze stereop(l)ay numer 11/2003. Ze względu na prawo prasowe nie mogę tu zamieścić omawianego artykułu w oryginale, dlatego zostanie on tylko omówiony. Artykuł jest zatytułowany "Good Vibrations" i dotyczy rzekomego laboratoryjnego dowodu na to, że podkładki i kolce pod nóżki sprzętu działają(sic!). Chodzi o podkładki pod elektronikę czyli np. wzmacniacz czy odtwarzacz.

Co trzeba podsunąć czytelnikowi, żeby ten mógł - prawie - zupełnie samodzielnie zgłupieć.

Zaczyna się od trzęsienia Ziemi, żeby napięcie mogło wzrosnąć. Pada więc już w pierwszym zdaniu pytanie czy to voodoo te wszystkie kolce i podkładki? Czytelnik utożsamia się z wydawnictwem, zapłacił przecież, więc weźmie jego stronę i uzna, że żadne tam voodoo i piszą samą prawdę.

Że nie voodoo ma zaświadczyć laboratorium, bo wszystko zmierzone i udokumentowane. Mamy 10 wykresów z tego laboratorium, które coś na pewno znaczą i są prawdziwe. Rzeczywiście, są prawdziwe, ale znaczą nie to, co czytelnik ma sobie skojarzyć.

Za wszystko odpowiada Pan dyplomowany inżynier, który ręczy swym tytułem naukowym, imieniem, nazwiskiem i swą twarzą pokazaną w miniaturce.

Autor tekstu zaczyna swój wywód od tego, że urządzenia lampowe wykazują efekt mikrofonowy. Faktem jest, że lampy wykazują efekt mikrofonowy, jak się w nie puknie palcem albo śrubokrętem. Ale czym innym jest stukanie w lampy, a czym innym delikatne wibracje dźwięku, bo te są nieporównywalnie słabsze i prowadzą do odpowiednio słabszych skutków. W rzeczywistości wpływ fali dźwiękowej czy też wibracji wywołanych przez dźwięk na sposób działania urządzeń lampowych jest raczej trudny, jeśli w ogóle możliwy, do zauważenia.

Dlaczego trudno zauważyć wpływ drgań na działanie urządzeń lampowych? Czy ktoś był świadkiem naprawiania lampowego telewizora? Technik stukał i pukał coś tam robiąc w tym telewizorze, ale obraz się od tego nie zmieniał, podobnie jak i dźwięk, prawda?

Następnie autor artykułu sugeruje, że różne podzespoły elektroniczne mogą być podatne na wibracje. Różne elementy mogą wykazywać efekt mikrofonowy, ale w tekście nie podano jakie i w jakim stopniu. W praktyce żadne urządzenie wykonane na półprzewodnikach nie wykazuje zauważalnego efektu mikrofonowego, nawet na stukanie śrubokrętem, nie wspominając już o efekcie, który mogą wywołać słabiutkie wibracje fal dźwiękowych. Jeśli ktoś chce rozkręcić wzmacniacz, żeby stukać śrubokrętem w części wypada go ostrzec, że grozi to porażeniem prądem, popsuciem sprzętu i utratą gwarancji.

Opisywane przez autora efekty mikrofonowe, które jakoby mogą być słyszalne przez słuchawki trzeba przypisać raczej mechanicznemu sprzężeniu urządzenia z uchem poprzez kabel. Co prawda kabel musi być sztywny, a słuchawki tanie, bo lepsze modele są na takie rzeczy odporne, a miękki kabel słabo przenosi drgania. Trzeba przyjąć, że dobrze skonstruowane urządzenie zbudowane na półprzewodnikach nie wykazuje efektu mikrofonowego o ile nie jest popsute, a podłączanie słuchawek nic tu nie pomoże.

Wreszcie autor pisze, że w laboratorium prawie niemożliwe jest wykazanie, że wibracje w jakiś sposób wpływają na funkcjonowanie urządzeń. Jednak rzekomo sygnały testowe są inne niż muzyczne i dlatego w odtwarzaniu muzyki, którą cechuje rytm są jakieś różnice, które można usłyszeć. Jednakże dowodem na to, że coś można usłyszeć mają być pomiary z laboratorium, a nie jakiś test odsłuchowy, konkretnie aż 10 diagramów.

Sztuczka narracyjna polega na tym, że te diagramy pokazują drgania generatora taktu odtwarzacza powstałe wskutek wystawienia go na działanie głośnego szumu wytworzonego przez parę dużych kolumn i subwoofer. Wszystkie głośniki są ustawione w bezpośredniej bliskości odtwarzacza, który z kolei jest ustawiany na różnych podkładkach i kolcach.

Miernik wyłapuje mechaniczne drgania generatora i wartość tych drgań jest pokazana na wykresach, ale nie jest to przecież wykres pokazujący jak działa dany odtwarzacz.

Można to zilustrować w ten sposób, że ktoś mierzy drgania czajnika, jeśli się go wystawi na działanie głośnego dźwięki i faktycznie różne czajniki będą drgać różnie także wtedy, jak się je postawi na innym podłożu, ale to nie oznacza, że będą grzać wodę w różnym czasie i zużywać inną ilość prądu.

To, że miernik wyłapał inne drgania w jakimś odtwarzaczu jeśli się go postawiło na innym podłożu nie oznacza, że wykaże on, odtwarzacz, inne zniekształcenia, szumy, jitter, charakterystykę częstotliwościową itd. itp. Owszem, nie wykaże, co napisał ten sam autor już nieco wcześniej. Jednak na zakończenie sugeruje, że lepiej jest słuchać zamiast studiować, tzn. mierzyć.

A niestety jeśli ktoś chce usłyszeć różnicę, to ją usłyszy, a czy ona jest czy jej nie ma, nie ma żadnego znaczenia.

Pobieżne zapoznanie się z omawianym artykułem, a przecież typowy czytelnik nie wgłębia się i nie analizuje dokładnie, ma za zadanie wywołać skojarzenie takie, że podkładka daje zmianę w dźwięku, bo sugerują to wykresy pokazujące quasi charakterystykę częstotliwościową. Czytelnik powinien pomyśleć, że ogląda wykresy sygnału z wyjścia odtwarzacza, a przecież pokazują one tylko mechaniczne drgania jednego z elementów.

Wobec tego cały tekst nie zawiera sformułowań nieprawdziwych. Jest tylko tak skonstruowany, żeby czytelnik źle skojarzył fakty. A ma skojarzyć tak: to jednak działa, więc sięgam po telefon i zamówię jakieś podkładki. Ceny tych rzeczy, opisanych w tym samym wydaniu czasopisma, wahają się pomiędzy 19 a 500 Euro za komplet względnie nawet 230 Euro za sztukę.

wtorek, 30 stycznia 2018

12 profili słuchacza albo pięć profili słuchacza czyli "porad" ciąg dalszy

W nawiązaniu do poprzedniego posta kilka kolejnych ciekawostek. Wzmiankowany "tajemniczy" magazyn stereoplej wydawany za naszą zachodnią granicą wpadł na pomysł wymyślenia 12 profili słuchacza. I te profile są następujące:

1.  Der vernünftige - rozsądny
2.  Der Platzsparer - oszczędzający miejsce
3.  Der Leise Hörer - słuchający cicho
4.  Der Hi-Fi Purist - purysta
5.  Der Temperamentvolle - temperamentny
6.  Der Feingeist - subtelny
7.  Der Tonmeister - realizator dźwięku
8.  Der Genießer - smakosz
9.  Der Kinofan
10 .Der Rockfan
11. Der Individualist - indywidualista
12. DerPerfektionist - perfekcjonista

Wymyślenie aż 12 profili było zabiegiem dość śmiałym. Nie miało to obiektywnie wiele sensu z wielu powodów, ale to temat na inną obszerną opowieść.

Tak duża ilość profili była przesadna. Ktoś wobec tego wpadł na pomysł, żeby dodać typy pomieszczeń, w których słuchacze będą mieć te kolumny i dlatego kolejnym pomysłem redakcji było 5 plus 5. Siedem typów słuchaczy wymarło zapewne w wyniku selekcji naturalnej czy też może w komorach gazowych. Eee... bezechowych.

1.   Der Hi-Fi Purist
2.   Der Temperamentvolle
3.   Der Genießer
4.   Der Feingeist
5.   Der Individualist
I.   Kleiner Raum - małe pomieszczenie
II.  Großer Raum - duże pomieszczenie
III. Halliger Raum - pomieszczenie z pogłosem
IV. Altbau - stare budownictwo

Oba zestawy porad konsumenckich trzeba jednak rozpatrywać w kontekście wskazówek co do ustawienia względem ściany. A te były błędne i nie uwzględniały zasad akustyki.

Teraz kilka dat.

12 profili słuchaczy było publikowane co najmniej od stycznia 1998 roku. 5 plus 5 było publikowane co najmniej od czerwca 1999 roku. Koniec tych porad konsumenckich nastąpił od września 2016.

Wyciągnięcie wniosków pozostawiam czytelnikom. Wypada dodać, że czasopismo przestało podawać porady co do "ustawienia co najmniej 70 cm od ściany" nie ze względów merytorycznych, ale z powodu zmiany układu graficznego.

Skąd taki wniosek? Stąd, że bliźniacze czasopismo podaje podobne porady, z tym, że oni podają, że kolumnę trzeba odsunąć na co najmniej metr od ściany, tzn. jeszcze bardziej nie tam, gdzie trzeba. Są też podobne do tych powyższych profile pomieszczeń z tym, że jest ich sześć. A dlaczego sześć? Bo tak się to ładnie układa - graficznie - w dwu wersach po trzy sztuki. I takie porady są podawane od co najmniej maja 2014 aż do najnowszego numeru czyli ze stycznia 2018.

Wobec tego redakcje są w stanie usłyszeć wszystkie szczegóły w dźwięku, ale nie potrafią usłyszeć wycięcia w basie spowodowanego złym ustawieniem głośników?

A może u nich obowiązuje inna fizyka? Może centymetr jest krótszy? To by w zasadzie tłumaczyło wszystko. Jeśli ktoś ma informacje co do tego, proszę pisać w komentarzach.

wtorek, 23 stycznia 2018

Każda (dez)informacja ma swe źródło

Można się z tym nie zgadzać, ale pisanie na forach internetowych audio ma generalnie dwa cele. Pierwszym jest chęć zaimponowania innym, drugim frustracja wynikająca z dźwięku, który nie jest zadowalający i w związku z tym szukanie porady. A jakiej porady można się spodziewać, jeśli się spytamy o ustawienie kolumn? Prawdopodobnie takiej, żeby odsunąć je od ściany.

Na tym blogu zostało to już powiedziane niejednokrotnie, że postawienie kolumny dalej niż około 80 cm od ściany skończy się przykrymi wycięciami pasm w basie, jeśli już wyjechać z głośnikami w głąb pokoju, to na więcej niż 2 metry.

Niestety użytkownicy kiedy odsuną kolumny od ściany, to tak na jakiś metr, czyli dokładnie na taką odległość, jaka jest niekorzystna. Ale dlaczego z takim uporem ludzie stawiają kolumny tam, gdzie nie powinni?

Pewien bardzo znany i wpływowego magazynu zajmujący się tematyką sprzętu audio itp. zaleca stawiać kolumny bardziej sprawne w basie w odległości większej niż 70 cm czyli dokładnie w takiej odległości, która jest niekorzystna. A jaki to magazyn? Powiedzmy, że się nazywa stereoplej lub bardzo podobnie i jest wydawany za naszą zachodnią granicą.

Czyli jeśli ktoś kupił sobie kolumny mające dwa lub nawet trzy głośniki basowe i postawi je sobie metr od ściany, to zamiast dobrego basu będzie miał kichę. I co zacznie robić? Żeby mieć lepszy bas kupi nowy wzmacniacz, a jak to nic nie da bo nie może dać, kupi nowy odtwarzacz, a jak to nic nie da bo nie może dać kupi nowe kable, a jak to nic nie da bo nie może dać kupi nowe bezpieczniki, a jak to nic nie da bo nie może dać kupi kondycjoner masy, a jak to nic nie da bo nie może dać kupi jakiś regał na sprzęt, a jak to nic nie da, bo nie może dać to kupi jakieś zaczarowane podkładki pod nóżki wzmacniacza, a jak to nic nie da, bo nie może dać kupi magiczne kolce do kolumn, a jak to nic nie da bo nie może dać pociągnie specjalną linię od elektrowni do domu, a jak to nic nie da, bo nie może dać to jeszcze jest opcja kupienia jakichś cudownych muszelek czy kamyków, które się przykleja plastrem do kabli, a jak to nic nie da, bo nie może dać jest jeszcze kilka opcji zakupu różnych magicznych i paranormalnych akcesoriów. W końcu można też kupić nowe kolumny i postawić je w tym samym miejscu i zacząć kupować wszystkie rzeczy od nowa czyli wzmacniacz, odtwarzacz itd. Można też kupić subwoofer i wtedy może być lepiej w niskim basie o ile się go nie postawi za daleko od ściany, ale i tak powyżej 80 Hz czy jak tam kto sobie ustawi częstotliwość podziału, będzie źle.

Przypadkiem takie porady znajdujemy w tych magazynach? A może nie przypadkiem, bo mogą spowodować, i powodują bo po co by je drukowano, lawinowe zakupy wszystkiego, co tylko można kupić.

Pierwszy numer wspomnianego, nie wprost, magazyny autor bloga nabył dokładnie 20 lat temu.

wtorek, 16 stycznia 2018

Problem biegunowości wtyczki

W niedawno dodanym komentarzu pojawił się znany "problem" audiofilski, mianowicie w którą stronę włożyć wtyczkę do gniazdka. Sprawa nie jest tak prosta, bo nie wszystkie wtyczki da się podłączyć w obie strony, trzeba przerabiać instalację elektryczną.

Załóżmy, że faktycznie coś w tym jest i dlatego zadamy następujące pytania:

1. Czy producenci mierzą swoje urządzenia wtedy, jak sprawdzą, która żyła jest zimna, a która gorąca i połączą to "tak jak potrzeba"?
2. Jeżeli mierzą dopiero wtedy, jak wtyczka jest obrócona w dobrą stronę, to dlaczego nigdy i nigdzie nie ma takiej informacji?
3. Czy magazyny audio też mierzą parametry sprzętu, jak znajdą właściwe połączenie do sieci? Jeśli tak robią dlaczego nigdzie nie ma o tym żadnej wzmianki?
4. Jeżeli odwrócenie wtyczki daje jakieś mierzalne zmiany, dlaczego nikt nigdy nie podał różnic?
5. Może chociaż na zużycie energii to ma wpływ? Dlaczego w takim razie nikt nigdzie nie podał różnic? Żaden grinpis nie walczy o wkładanie wtyczek w dobrą stronę, celem oszczędzania prądu. A przecież telewizory, pralki, kuchenki elektryczne mogłyby w ten sposób, być może, stać się bardziej energooszczędne?

Żadnych twardych dowodów nigdzie nie ma. Wszystko trzeba usłyszeć. I tu pojawia się problem, bo audiofile słyszą wszystko. Nawet niektórzy słyszą wpływ kabli cyfrowych na brzmienie, co jest niemożliwe.

No ale w tym światku im bardziej nieprawdopodobne i zaczarowane rzeczy się słyszy, tym się jest bardziej cool. Nie ma takiego dresiku i okularków lustrzanek, które tak podnoszą prestiż w realnym świecie, jak słyszenie zjawisk niemożliwych i paranormalnych w świecie audiofilistów.

W sumie jednak ktoś powinien to sprawdzić i opisać. Może wetknięcie wtyczki w dobrą stronę pozwoli zmniejszyć rachunki za prąd? W sumie jest o co walczyć, bo przecież można w ten sposób podłączyć bardziej "właściwie" miliardy urządzeń elektrycznych. Oszczędności w skali całej planety mogą być olbrzymie, nawet jeśli pojedyncze urządzenie będzie zużywać minimalnie mniej prądu.

Ileż to żuczków można dzięki temu uratować. Ileż lasów tropikalnych mniej wyciąć. Przynajmniej jest taka teoretyczna możliwość. I przynajmniej jedna audiofilska teza, jedna jedyna, okazałaby się w jakimś sensie(sic!) sensowna.


piątek, 12 stycznia 2018

Remanent, nagrywanie radia internetowego i dyskusja o jakości kanałów telewizyjnych

Wszyscy robią przeróżne podsumowania minionego roku, więc możemy zrobić coś podobnego i tu. Najważniejsza jest ilość czytelników bloga, a ta systematycznie wzrasta i to pomimo ważnego faktu, że autor nie pisze na żadnym forum, więc nie zamieszcza linków, w które można by kliknąć i w ten sposób nabić licznik wejść. Wychodzi więc na to, że jeśli ktoś czyta, czyni to z własnej inicjatywy, bo temat go ciekawi.

W związku z powyższym chciałbym podziękować wszystkim czytelnikom za zainteresowanie. Jednocześnie trzeba dodać, że w tym roku szykuje się ważne wydarzenie, które powinno wreszcie zakończyć wszystkie dyskusje dotyczące sprzętu audio, jakości dźwięku itd. W związku z tym, że to zapowiedziane właśnie wydarzenie wymaga pewnego nakładu pracy może się zdarzyć, że posty będą się pojawiały nieco rzadziej niż do tej pory.

W zeszłym roku zostały dodane posty dotyczące nagrywania programów radiowych. Trzeba przyznać, że dobrym sposobem na rejestrowanie programów radia internetowego jest nagrywanie ich telefonem. Pewien problem mogą stanowić aktualizacje. Jeśli telefon "postanowi" coś zaktualizować, a zwłaszcza aplikacje, które służą do rejestrowania, to nagranie może się nie udać. Ale nie mogę się wypowiadać autorytatywnie, bo nie nagrywam zbyt często. Trzeba jednak brać pod uwagę aktualizacje oraz to, że nagranie się niespodziewanie urwie.

Mając do czynienia z radiem internetowym widzimy bitrate i typy kodeka. W związku z bitrate można przypomnieć dyskusje dotyczące przepływności na kanałach telewizyjnych. Paradoksem jest to, że zdarzali się tacy, którzy wierzyli w jakąś wręcz magiczną moc kodeka i lekceważyli bitrate. Co ciekawe w audio bitrate jest oczywiste - im więcej, tym lepiej. W przypadku telewizji czary działają czasem w drugą stronę.

W każdym razie radio mp3 320 jest lepsze niż mp3 128 i żadna magia kodeka nic nie poradzi.

Jeśli ktoś chciałby się podzielić swymi doświadczeniami z nagrywania telefonem może to zrobić w komentarzach.